Babcia. Słowo to kojarzy się wielu z nas z osobą ciepłą, wyrozumiałą i spokojną. Babcia to ktoś, kto zawsze poratuje mądrym słowem, ukoi skołatane nerwy, doda otuchy. Czy babcia może być dobrym korepetytorem dla naszego dziecka?
Pamiętam, jak sama chodziłam do szkoły podstawowej, mama pracowała, a babcia była zawsze w domu. Nie byłam dzieckiem z trudnościami w nauce, które wymagało dużo dodatkowej pracy w domu. Jednak zawsze było coś zadane w szkole, coś do napisania, odrobienia. Mama, choć starała się poświęcić cały swój czas dla mnie, musiała przecież zarabiać, iść do pracy, co siłą rzeczy ograniczało jej znacznie czas wolny dostępny dla rodziny. A wiadomo, że i po pracy zawodowej były również obowiązki domowe, które należało wypełnić. Wówczas do akcji wkraczała babcia. Z nią siadałam w kuchni i kreśliłam pod jej okiem najdziwniejsze i najbardziej kolorowe szlaczki pod lekcjami. To ona przyglądała się, czy rozwiązane zadanie z matematyki ma sens, a wypracowanie z polskiego nie odbiega od tematu. Babcia, przynajmniej na etapie edukacji wszesnoszkolnej była niezastąpiona. I wcale nie posiadała wykształcenia pedagogicznego. Co zatem czyniło babcię tak dobrym korepetytorem?
Przede wszystkim dostępność i czas. W związku z tym, że babcia była już na emeryturze, praca zawodowa nie ograniczała jej wolnego czasu. Brak było pośpiechu, pędu, wszystko można było zrobić na spokojnie. Do tego dołączała anielska cierpliwość na wszystkie „nie, nie będę, nie chce mi się, nie mam ochoty”. Życiowe doświadczenie i inne już spojrzenie na świat sprawiały, że tłumaczenie pewnych partii materiałów było zgoła zupełnie odmienne, niż tłumaczenie nauczyciela w szkole. Inne nie znaczy złe. Inne znaczyło często znacznie łatwiejsze do zrozumienia. Czy dziś babcie dają jeszcze radę uczyć wnuki?
O to zapytaliśmy dwie babcie uczniów. Jedna z babć (Stanisława) mieszka niedaleko szkoły swojego wnuka i odbiera go z niej codziennie. Druga babcia (Ewa) ma wnuka w innym mieście, oddalonym o ponad 200 km. Czy obie mogą być korepetytorami wspomagającymi edukację wnuków?
Drogie Panie, czy pomagacie swoim wnukom w nauce?
Stanisława: Codziennie, od początku szkoły. Obecnie wnuczek uczęszcza do 5 klasy szkoły podstawowej. Odbieram go ze szkoły po lekcjach, daję obiad i razem siadamy do nauki. To już drugi mój uczeń (śmiech). Wcześniej tak samo pomagałam starszemu wnuczkowi, który aktualnie jest już na studiach. Wtedy tylko miałam trochę mniej czasu, ponieważ sama też jeszcze pracowałam.
Ewa: W lekcjach pomagam wnukowi prawie codziennie. Wszystko zależy od tego, czy chce i potrzebuje takiej pomocy. W związku z tym, że mieszkamy daleko od siebie, muszę być babcią nowoczesną. Uczymy się za pośrednictwem Skype’a.
Skąd potrzeba dodatkowej nauki z wnukami? Czy sobie nie radzą w szkole?
Ewa: Wnuk faktycznie potrzebuje dodatkowego wsparcia. Chociaż jest w czwartej klasie szkoły podstawowej, ma orzeczenie o zagrożeniu dysleksją. Dlatego konieczne jest przerabianie całych lekcji czasem dwu i trzykrotnie, aby upewnić się, że zrozumiał cały materiał. Potem poznaną nowo wiedzę trzeba utrwalić.
Stanisława: Jasio jest bystry, nie ma problemów w szkole. Jednak coraz większa ilość materiału, jaką musi przyswoić w dość krótkim czasie sprawia, że konieczna stała się praca w domu. Poza tym uważam, że niezależnie od tego, czy dziecko ma faktyczne problemy w nauce i trzeba mu pomagać, czy też nie, proces nauczania należy nadzorować. Codzienna kontrola pozwoli na szybkie wyłapanie ewentualnych braków i naprawienie tego.
A gdzie w tym wszystkim są rodzice?
Ewa: Rodzice starają się jak mogą. Ale wiadomo, praca, obowiązki służbowe, domowe, to zabiera sporo czasu codziennie. A wnuk czasem potrzebuje nawet kilku godzin dziennie na naukę. Jak już nie pracuję, nic mnie nie goni i całkowicie mogę się mu poświęcić. Chociaż dzieli nas znaczna odległość widzimy się prawie każdego dnia. Musiałam nauczyć się obsługiwać Skype i teraz możemy pracować wspólnie, prawie jakbyśmy byli obok siebie. Jestem taką Babcią 2.0, babcią nowej technologii. Tylko jeszcze muszą wymyślić sposób, żebym przez tego Skype’a obiad mogła mu podać (śmiech). Rodzice po pracy mogą natomiast poświęcić czas na wspólne zabawy, relaks, ewentualnie na domowe obowiązki. Staram się ich odciążyć, bo sama pamiętam jak trudno czasem było wszystko pogodzić.
Stanisława: Córka pracuje do 17:00 i wraca prawie wieczorem do domu. Zięć zupełnie podobnie, do tego często wyjeżdża w delegacje. Ale teraz tak dziwnie stworzony jest świat. Wszystko pędzi, każdy się spieszy. Nie ma możliwości zatrzymania się, bo trzeba zarobić na utrzymanie, niezależnie od tego czy charakter pracy podoba się czy nie. Gdyby nie nasza pomoc, moja i męża, to dziecko siedziałoby do 17:00 na świetlicy. To chyba naturalne, że mając czas i możliwość, zabieramy wnuka do siebie. Przynajmniej wiem, że zje, odpocznie od szkolnych hałasów i na spokojnie odrobi lekcje. A później wieczorem, czy w weekendy, ma czas na bycie z mamą i tatą.
Czy dajecie Panie radę z nauką? Żadna z Was nie jest nauczycielem z zawodu.
Stanisława: Na tym etapie nauki nie ma z tym żadnego problemu. Przekazywana wiedza w szkole jest jeszcze na poziomie podstawowym. Czasem śmieję się do męża, że zaocznie powinnam mieć już uznane skończenie studiów pedagogicznych. Wychowałam trójkę swoich dzieci, którym pomagałam w nauce, teraz jest to już drugi wnuk. Chyba mi się już należy co? (żartuje). A poważnie, jeżeli czegoś nie wiem, nie pamiętam ze szkolnego materiału, to uczę się razem z wnukiem. Zaskakujące, jak dziecko potrafi tłumaczyć pewne tematy. A przy okazji sprawdzam, czy prawidłowo zrozumiało zadaną lekcję. Jeżeli widzę gdzieś błędy, koryguję, dyskutujemy o nich. On się czuje ważny, doceniony, bo może kogoś uczyć. Ja czasem udaję, że nie wiem, tak specjalnie, żeby nakłonić go do „uczenia” mnie. To taka moja forma „zmuszenie” go do powtórzenia materiału.
Ewa: A czy trzeba być nauczycielem z wykształcenia, żeby uczyć? Moim zdaniem nie. Podstawą jest znalezienie ścieżki dostępu do dziecka. Jeżeli jedna metoda nauki nie działa, trzeba spróbować innej. Sam materiał szkolny to nie problem, przynajmniej na razie. Wyzwaniem jest znalezienie takiego sposobu nauczania, aby przyswajanie wiedzy nie było katorgą dla dziecka i przykrym obowiązkiem. Obserwuję wnuka od długiego czasu i wiem, że łatwiej uczy mu się, gdy coś jest napisane. Dlatego wspólnie „rysujemy naukę”. Czasem, jakby ktoś zobaczył te rysunki, to pewnie stwierdziłby, że nie rysował ich człowiek o zdrowych zmysłach. Ale nasze mapy myśli działają. Chociaż osoby postronne pewnie nie odnalazłyby w nich sensu. Przyznaję jednak, że sporo czytam sama na temat pracy z dzieckiem z trudnościami w nauce. Dzięki temu wiem, jak podejść do wnuka, żeby zachęcić, a nie zniechęcić.
Babcia, to jednak dobry nauczyciel. Przynajmniej takie stwierdzenie mogę wysnuć na podstawie doświadczeń własnych i rozmowy z dwiema babciami dzieci z 4 i 5 klasy szkoły podstawowej. Niewykluczone, że na dalszym etapie szkoły rodzice zwrócą się do profesjonalnego korepetytora, który specjalizuje się w nauce konkretnego już przedmiotu. A może okaże się, że żadne z nich nie będzie już potrzebowało dodatkowego wsparcia. Przewagą babci nad każdym innym nauczycielem jest czas, jaki może poświęcić wnukom. Do tego dochodzi znajomość ich charakteru, predyspozycji, mocnych i słabych stron. Czegoś, o czym każdy inny korepetytor nie ma prawa wiedzieć, dopóki dziecka nie pozna i nie przepracuje z nim określonej ilości godzin. Warto również pamiętać, że podstawą efektywnej nauki jest zaufanie ucznia do nauczyciela. A czy babci można nie ufać?